Rozmowa z Elmirą Abasbekovą z Fundacji dla Wolności i Fundacji Dobry Start wspierających młodych uchodźców i ich rodziców
TERYTORIUM NEUTRALNE: Kilkanaście lat temu uciekłaś ze swoimi synami z Kirgistanu. Teraz wspierasz rodziny w podobnej sytuacji.
ELMIRA ABASBEKOVA: Jesteśmy uchodźcami i mamy za sobą trudny czas. Łatwiej mi zrozumieć ludzi, którzy się z tym mierzą. Wiem też, co mi się udało, a jakie popełniłam błędy. Daję im kontakt do siebie, aby zawsze mogli zadzwonić z jakimś pytaniem czy w chwili załamania.
Rozmowa z kimś, kto naprawdę rozumie, w jakim są położeniu, przynosi ulgę. Trafia też do nich bardziej, kiedy opowiadam, jak poradziłam sobie z różnymi sprawami.
Byłaś sama z dziećmi?
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Kirgistanu, męża nie było w kraju już od kilku miesięcy z przyczyn politycznych. Minęły prawie dwa lata, zanim udało się połączyć naszą rodzinę. Powiedziałam dzieciom, że od teraz jesteśmy nomadami.
Jak to przyjęły?
Najstarszy syn, Kuban, rozumiał najwięcej i starał się nie dokładać mi zmartwień. Wziął na siebie zbyt wiele. Wtedy tego nie widziałam. Bałam się, że kompletnie się rozsypię, kiedy dopuszczę do siebie emocje. Później zachorowałam na depresję.
Kuban jest bohaterem i narratorem filmiku nagranego przez Centrum Edukacji Obywatelskiej.
Kiedy po raz pierwszy to obejrzałam, rozpłakałam się. Tak jakbym nagle zrozumiała, przez co musieli przejść moi synowie. Poczułam, że nie byłam dość dobrą matką. Cały czas powtarzałam Kubanowi, że nie wolno mu się poddawać, musi być silny, a odwagę i wytrzymałość ma we krwi. Nie dawałam mu przestrzeni na najmniejszą słabość, a przecież był po prostu zagubionym dzieckiem. Chciałam go zmotywować, zamiast zastanowić się, co czuje.
Czy matka w tak kryzysowej sytuacji, jak ucieczka przed prześladowaniami z ojczystego kraju, ma czas i siłę na zagłębianie się w uczucia? Przede wszystkim musi zapewnić przetrwanie dzieciom i sobie.
Rzeczywiście, przez kilka lat od naszego wyjazdu z Kirgistanu byłam skupiona na konkretach. Cały czas w trybie walki, musiałam zadbać, aby moje dzieci były bezpieczne, miały dach nad głową, jedzenie, ubrania. Aby dały sobie radę w szkole, najpierw w Szwecji, a potem w Polsce. Trwały procedury prawne, groziła nam deportacja. Nie byłam w stanie rozmawiać z dziećmi o uczuciach. Chodziły do psychologa, ale z perspektywy czasu uważam, że to było niewystarczające. Dlatego matkom-uchodźczyniom, z którymi pracuję, powtarzam, żeby wsłuchiwały się w emocje swoich dzieci.
Co jeszcze doradzasz matkom, które znalazły się w takiej sytuacji, jak ty kiedyś?
Mówię im, żeby nie popełniały innego mojego błędu i nie przesadzały z analizowaniem możliwych wersji rozwoju wypadków. Jeżeli nie mamy wpływu na to, co przyniesie nam los, najlepiej skupić się na dniu dzisiejszym. Postarać się odsunąć lęk, a czas, zamiast na bezproduktywne rozważania, przeznaczyć na przykład na rozmowę z dzieckiem o tym, co ono czuje.
A co czują młodzi uchodźcy?
Przechodzą przez wiele trudności, między innymi z zaadaptowaniem się w szkole, w grupie rówieśniczej. Ukraińcy i Białorusini mają łatwiej, bo ich język i kultura są podobne do polskich. Dzieci z Afryki czy Azji nie tylko muszą mierzyć się z tymi barierami, ale też znacznie częściej są wyśmiewane i odrzucane przez grupę. Dodatkowo tęsknią za bliskimi, z którymi przez wyjazd były zmuszone się rozstać.
Porzucili też swoje domy.
Mieszkają w ośrodku, a ten, choćby najpiękniej wyremontowany, domu nie przypomina. Cała rodzina w jednym małym pokoju, wspólna łazienka na korytarzu. Nie mają swoich rzeczy, nawet podstawowych kosmetyków, ani ubrań, bo uciekając ze swoich krajów nie mieli jak ich zabrać. O ile nie dostaną ich w darach, często nie mają dosłownie nic. Moje dzieci na początku czuły, że są gorzej ubrane niż reszta klasy. Starałam się, szukałam im porządnych ubrań w lumpeksach. Jednak rodzice zazwyczaj sami są w złym stanie, matki czują się winne i chorują na depresję, więc nie zawsze są w stanie udzielić potrzebnego wsparcia.
Rodziny mierzą się nie tylko z traumą uchodźczą, ale także związaną z tym, co zmusiło je do wyjazdu. Miewają zespół stresu pourazowego, bezsenność, nerwicę i szereg innych problemów psychicznych.
Często nakładają się na to troski typowe dla wieku nastoletniego.
Nastolatkom jest jeszcze ciężej. W ramach „Przystanku Świetlica”, projektu Fundacji dla Wolności, w ośrodkach w Dębaku i Lininie prowadzimy zajęcia wraz z profesjonalnymi wychowawcami i animatorami środowiskowymi. Nawiązujemy z dziećmi i młodzieżą przyjacielski kontakt. Dzięki zdobytemu zaufaniu możemy im pomóc w różnych życiowych sytuacjach. To wsparcie jest dla nich niezwykle istotne, dlatego wciąż intensywnie szukamy finansowania „Przystanku”.
Nie wystarczy to, co zapewnia Urząd do Spraw Cudzoziemców?
W każdym ośrodku zatrudniona jest specjalna osoba, która uczy polskiego i pomaga w odrabianiu pracy domowej. Mimo to dzieci przychodzą z tym również do nas. Podobnie z prywatnymi wątpliwościami. Niedawno dwie dziewczynki zwróciły się do nas z pytaniem o miesiączkę. W szkołach już się o tym nie uczy, a ich mamy nie umiały z nimi o tym rozmawiać. Otrzymały wszystkie potrzebne informacje i pomoc.
Dzieciaki potrzebują poczucia, że obok jest dorosły, na którego mogą liczyć.
Potrzebują też bliskości. Często przytulają się do naszych pracowników. Zagubieni rodzice nie zawsze mogą im to dać, chociaż wciąż staramy się tłumaczyć, że fizyczny kontakt z dzieckiem jest niezbędny dla jego rozwoju. Staramy się również przekonać rodziców, jak ważne jest, aby ich dzieci chodziły do szkoły, uczyły się.
Miewają wątpliwości?
Znałam matkę, która przez siedem lat czekała na status uchodźcy. Jej nastoletni syn nie starał się w szkole, wagarował. Prosiłam, tłumaczyłam. W końcu złożyła wniosek o pobyt humanitarny ze względu na wiele lat mieszkania w Polsce. Otrzymała odmowę właśnie z powodu zaniedbania szkoły. Uciekli. Nie wiadomo, co będzie z nimi dalej, najprawdopodobniej skończy się to deportacją do kraju pochodzenia.
Jak wpłynąć na rodziców?
Jeśli sobie nie życzą, nic nie możemy zrobić. Za to kiedy rozwijają się równolegle ze swoimi dziećmi, czuję największą satysfakcję. Wiem, jak im ciężko. Nie mogą nawiązać trwałych relacji z innymi mieszkańcami ośrodka, bo znajomości są przypadkowe i w ciągłej rotacji. Wpadają w depresję na skutek traumy uchodźczej, a później brak bodźców, zwłaszcza w Polsce, gdzie system mocno ogranicza im możliwość działania. Na przykład w Szwecji większość dostaje od razu pozwolenie na pracę, a tu codzienna aktywność ogranicza się do przygotowywania posiłków, odprowadzania i przyprowadzania dzieci ze szkoły, prania, sprzątania w pokoju. Nie da się nawet usiąść z dziećmi do lekcji, bo nie zna się języka. Po kilku miesiącach moje dzieci mówiły już po polsku, a ja ich kompletnie nie rozumiałam.
Przecież w ośrodkach są kursy polskiego także dla dorosłych.
Chodziłam na nie, ale ponieważ wciąż pojawiali się nowi kursanci, program wielokrotnie zaczynał się od początku, więc z nauką stałam w miejscu. Czasem matka nie ma z kim zostawić małego dziecka i w ogóle nie może uczestniczyć w lekcjach. Książki z biblioteki przeczyta się w dwa miesiące. Potem można się gapić w ścianę. Nie ma też jak zadbać o swój wygląd, bo nie ma na to pieniędzy ani warunków. Kobieta czuje, że przestaje być sobą. Łatwo o załamanie, nawet jeśli trafiło się do ośrodka w jako takiej formie psychicznej, co raczej się nie zdarza. Jednocześnie większość uchodźców nie chce korzystać z pomocy psychologa, który jest zatrudniony przez urząd. Obawiają się, że powiedzą coś, co zostanie przekazane dalej i spowoduje deportację.
Odbierają tę możliwość również swoim dzieciom?
Niestety często się to zdarza i młodzi zostają bez wsparcia. Jeśli nie utworzy się grupa z tego samego kraju czy choćby obszaru geograficznego, to czują się wykluczeni ze społeczeństwa. Trochę pomaga wspólny język, którym w naszym przypadku był rosyjski, ale wtedy też dzielą ich kultura, religia, mentalność. Brak wiedzy o innych krajach przeszkadza w porozumieniu. W nowej szkole rówieśnicy często śmieją się z nich, dokuczają z powodu innej karnacji, kaleczenia polskiego, niemodnego ubrania czy jakiegoś zwyczaju, którego nie rozumieją. Osoba, która jest powodem takiej wesołości, odczuwa to dość boleśnie. Szczególnie będąc w trudnej sytuacji, kiedy potrzebuje, aby wyciągnąć do niej rękę, a nie wyśmiewać. Trafiła do nowej szkoły, być może już kolejnej, w kolejnym państwie. A może to pierwsza szkoła po ucieczce z kraju objętego wojną.
Tłumaczysz to polskiej młodzieży, jak w ramach naszego programu „Instrukcja Obsługi Życia”.
Staram się pomóc im postawić się w sytuacji uchodźców, aby mogli ich zrozumieć. Prowadziłam kiedyś zajęcia w czwartej klasie. Jeden chłopiec na początku powiedział, że uchodźcy to brudasy. Na pewno usłyszał to w domu. Po lekcji podszedł do mnie i bardzo poważnie oznajmił, że zmienił zdanie. Ludzie reagują lękiem, a co za tym często idzie, agresją, wobec osób i zjawisk, których nie pojmują. Media straszą, rodzice przekazują swoje fobie, świat wydaje się groźny, traci się grunt pod nogami. Dzięki większej świadomości nie tylko nie robimy krzywdy innym, ale sami też czujemy się bezpieczniej.
Terytorium Neutralne